Mówię o nich „moje nastolatki”. No bo przecież „takie też moje”. Jednak prawda jest taka, że są wolni. Nie należą do nikogo i niczego. I tego ich uczę i ich rodziców – jak im tą wolność dawać. A skutki?
Spotkanie.
Po kilku miesiącach zakończenia wspólnej pracy. Czasami widzimy się, żeby coś jeszcze przegadać, domknąć, na taki „przegląd.” Tym razem widzimy się na wspólnym śniadaniu.
Przyjechałam wcześniej, czekam przy stoliku. Wchodzi „moja 19-latka”. Wchodzi radość. Wchodzi łagodność i pewność w jednym. Wchodzi wolność. Czuję jej cudowną wibrację. Wibrację życia w pełni.
Rozmawiamy.
Kolejne moje pytanie. Słyszę:
– Tak, tak, ale nie o tym chcę dzisiaj rozmawiać. A w głowie słyszę samą siebie: niesamowite – pięknie stawia granice.
A pamiętam ją przecież z początku, kiedy trafiła do mnie. Kurczątko. Kłębek nerwów, bez swojego zdania, bez pragnień i potrzeb, bo wszystko się należy innym… Podporządkowana, podkładająca się innym…
Padają kolejne słowa, a ja nie mogę uwierzyć. Jestem cała słuchaniem i odczuwaniem tego co w niej. A jest tam tyle piękna… Szklą mi się oczy.
Dotykamy starych, trudnych tematów.
Moje ego jest zainteresowane wchodzeniem w takie rzeczy, ale pilnuję go:
– A jak ze znajomymi?
– Wiesz, nie ma ich dużo. Nie przyciągam ich, bo oni są nieszczęśliwi. Wiesz, większość nastolatków nie jest szczęśliwa…
– A Ty?
– Jestem bardzo szczęśliwa!
– Koniec wakacji, wracasz do szkoły, ostatnia klasa. Jakieś obawy?
– No co Ty! Pierwsze się skupiam na egzaminie zawodowym, a potem matura. Rozwalę system!
No i rozwala. Kawałek po kawałku. Rozwala te fundamenty, filary lęku, stelaże smutku, rusztowania schematów, kłamstw i niedorzeczności.
Duma.
I wzruszenie.